12.11.2010

Skrzyżowanie bluesa i mocy nadprzyrodzonych

Zapraszam do posłuchania: Robert Johnson "Crossroad"

Chciałabym Wam dzisiaj polecić film Crossroads z 1986 roku, wyreżyserowany przez Walter’a Hill’a. Jeżeli komuś to nazwisko coś mówi, to bardzo dobrze, ponieważ pan ten przyczynił się do powstania Alien oraz cyklu Opowieści z krypty. Jeżeli natomiast kogoś ta rekomendacja odstrasza, mam dobrą wiadomość: Crossroads to film muzyczny (ale nie musical!), przybliżający "białemu człowiekowi" istotę bluesa.

STRESZCZENIE:

Film zaczyna się ujęciem skrzyżowania czterech polnych dróg pośród amerykańskich pustkowi. Przy skrzyżowaniu biegną drewniane słupy linii energetycznej oraz rośnie uschnięte, wyglądające dość złowrogo drzewo. Całość zrobiona jest w sepii z towarzyszeniem niepokojącej muzyki. Na skrzyżowaniu staje człowiek, niosący futerał z gitarą. Mężczyzna patrzy w prawo, patrzy w lewo, przed siebie… Droga jest pusta, ale wydaje się, że coś wisi w powietrzu. W końcu widzimy tego samego mężczyznę, który wchodzi do hotelowego pokoju. Czeka tam na niego dwóch ludzi i sprzęt nagraniowy. Gitarzysta siada w kącie twarzą do ściany, wyjmuje gitarę, pociąga sobie łyk z butelki i zaczyna śpiewać. Człowiekiem tym jest Robert Johnson, legenda amerykańskiej muzyki bluesowej.

Kilkadziesiąt lat później tego samego nagrania słucha na swoim "kaseciaku" Eugene Martone, siedemnastolatek z Long Island, na oko wyglądający jak potomek włoskich emigrantów. Ponadto Eugene pochodzi z bogatej rodziny, chociaż rodzice nie biorą udziału w jego wychowaniu. Chłopak mieszka w internacie przy ekskluzywnej szkole muzycznej, w której uczy się grać na gitarze utwory Mozarta, Beethovena i innych wielkich klasyków. Eugene jest wybitnie zdolny, ale ciągle przysparza swojemu nauczycielowi zgryzot, ponieważ owe klasyczne utwory wykonuje na bluesową nutę, bo – jak się okazuje – Eugene jest owładnięty marzeniem o karierze bluesowego muzyka oraz odnalezieniu legendarnej "zaginionej piosenki" z repertuaru Roberta Johsona. Aby tego wszystkiego dokonać, siedemnastolatek przeprowadza małe detektywistyczne śledztwo, w wyniku którego odnajduje ostatniego żyjącego przyjaciela Johsona – niejakiego Willie Browna, bluesmena, grającego na harmonijce ustnej. Willie Brown spędza ostatnie lata swojego życia w więziennym domu starców. Pojawienie się młodego, pełnego zapału, ale naiwnego chłopaka staje się dla Browna szansą ucieczki – również metafizycznej, jak okaże się na końcu filmu. I tak dwaj ludzie, których nic nie łączy, rozpoczynają podróż do kolebki muzyki blues, podróż pełną niespodzianek, przygód, miłosnych zawodów, spotkań z diabłem, a przede wszystkim muzyki, rozmów o muzyce, tworzeniu muzyki, pisaniu muzyki…

MUZYKA I METAFIZYKA

Jak na film o muzyce, w ścieżce dźwiękowej muzyki jest mało. Oczywiście są fragmenty i wstawki, ale są to właśnie tylko fragmenty i wstawki. Sfera muzyczna wychodzi poza trywialne granie i śpiewanie, staje się otaczającym światem (stukot pociągu, padający deszcz…), staje się światopoglądem, mającym wpływ na zachowanie i przynależność społeczną, staje się także wewnętrznym światem człowieka, w którym znajduje się schronienie w momentach załamania. Ale muzyka to także sposób na zawładnięcie duszami. Artysta – występując, zyskując sławę, pieniądze i uwielbienie słuchaczy – staje się posiadaczem ich dusz. Ale artysta, aby zyskać tę sławę, uwielbienie i pieniądze – sam musi zaprzedać własną duszę. Aby zrozumieć to szczególne pojmowanie muzyki, trzeba by trochę poczytać o samym bluesie i szczególnie o folklorze dorzecza Mississippi, w którym wiara w diabła i zabobon są bardzo silne. Jeżeli jednak nic w tym temacie nie wiecie,nie przejmujcie się – Crossroads nie wgłębia się w zagadnienie aż tak bardzo.

PODSUMOWANIE:

Film Crossroads jest bardzo przyjemny w odbiorze, także dla laików i muzycznych dyletantów. Historia, podróżujących autostopem, cwanego staruszka i naiwnego, lekko znerwicowanego chłopaka jest opowiedziana żartobliwie, nawet w momentach bardzo mało zabawnych. Pojawiające się informacje, dotyczące historii bluesa są podane przystępnie, nie nużąco. Najlepsze jest to, że po zakończeniu filmu mamy ochotę rzucić się na wszelkie bluesowe nagrania i książki, żeby dowiedzieć się więcej, żeby poczuć TEN KLIMAT, który film w nas rozbudził.

Walter Hill i John Fusco postarali się jednak, żeby ich obraz nie był jednowymiarową rozrywką i ciekawostką dla grubych, amerykańskich dzieci. Tytuł jest symboliczny, można go odczytać na tyle sposobów, ile tylko podpowie nam wyobraźnia. Opowiadana historia ma podtekst mityczny: podróż nauczyciela i ucznia. Nawet postaci poboczne są archetypiczne: chciwy szeryf, lubieżny pan w średnim wieku… Wygląd skrzyżowania, to jakby miejsce z beckettowskiej sztuki i tutaj też do końca nie wiadomo, na kogo się czeka, ani jak długo. Ponadto pojawiają się odniesienia do stale obecnej w amerykańskiej kulturze segregacji rasowej. Dla mnie genialny jest motyw z różnicą pomiędzy muzyką w barze "dla białych" i z knajpą "dla kolorowych". Zaryzykuję porównanie, że Crossroads ma w sobie podobną poetykę, co O, Brother where are thou braci Cohen. Więc jeżeli trafi się Wam starszawy film, w którym bohaterki noszą trwałą, a bohaterowie marynarki z podwiniętymi rękawami i grają bluesa na gitarze elektrycznej – nie zrażajcie się – magia zadziała.

PUNKTACJA

5 na 5 - takich filmów już się dzisiaj nie robi...


Crossroads, 1986 r.; reż. Walter Hill; scenariusz: John Fusco; wyst. Ralph Macchio, Joe Seneca, Jami Gertz; czas: 99.min.

Brak komentarzy: