29.10.2010

Protest song

Nie chodzi o to, że nie potrafię „szybko” napisać, że w godzinę nie stworzę recenzji filmu typu „Incepcja” i to na podstawie trailera. Można, pewnie, że można, o czym świadczą wszelkie „wybitne” internetowe, recenzenckie sławy. Obecna kultura wymaga od twórcy, pisarza, publicysty (niepotrzebne skreślić) natychmiastowej reakcji, niemalże równoczesnego komentarza, opisu, ustosunkowania się. Już! Szybko! Sprawnie! Można się w tym miejscu posłużyć znaną metaforą fastfoodów: zamówić, zjeść i pójść w cholerę, bo za naszymi plecami sapie już banda innych spoconych tłuścioszków.

A ja na ten przykład się nie zgadzam na takie traktowanie rzeczywistości. Bo – jak mawiała moja wuefistka: „Jedną ręką to się kury maca, a nie gra w siatkówkę.” Innymi słowy: w godzinę to można napisać całkiem niezły brudnopis, a nie coś, co się nadaje do natychmiastowej publikacji. Co wcale nie znaczy, że nie można tworzyć szybko i dobrze, bo pewnie są na tym świecie tacy geniusze, chociaż się osobiście nie spotkałam. Niestety, czytając niektóre teksty: czy to powieści, czy „zwykłą” publicystykę, odnoszę nieodmiennie wrażenie, że nad pisarzem stoi ciągle taki jeden delikwent, który na chamca wyrywa ledwie co zapisane kartki i natychmiast je publikuje. Wyobrażam sobie, że jest to osobistość w stylu Szpiega z Krainy Deszczowców, ponura i cwana, z hiszpańskim wąsikiem i ulizanymi żelem włosami. Osobistość ta - jeżeli w ogóle potrafi czytać, starannie ten fakt ukrywa, zresztą wychodzi z założenia, że potencjalnymi odbiorcami tekstu są osoby podobne do niej, więc i tak nie warto.

Nic nie poradzę, że uwielbiam roztrząsać, zastanawiać się – no prosto mówiąc: myśleć! A wydaje się niekiedy, czytając, oglądając lub słuchając, że tzw. artyści robią wszystko, łącznie ze stawaniem na rękach, byle tylko nikt nie powziął podejrzenia, że gdzieś tutaj działają jakieś szare komórki. Obserwując niekiedy ten cyrk i przerost formy nad treścią, mam wrażenie, że oglądam dzieci bawiące się w piaskownicy. Cóż, wrażenie to nie jest zbyt sprawiedliwe, bo nawet dzieci swój rozum mają, w odróżnieniu od niektórych celebrytów, którzy korzystają chyba z jednego wspólnego mózgu i to takiego mało rozgarniętego.

I jak tu nie cenić pisarzy, którzy nad jedną powieścią pracują dziesięć lat? Jak nie cenić poetów, którzy jeden wers szlifują miesiącami? Tę pracę potem naprawdę widać, nie sposób przejść wobec niej obojętnie. Nie jest papką zmielonych konserwantów i substancji identycznych z naturalnymi. Może zabrzmi to cokolwiek górnolotnie, ale w takim dopracowanym dziele widać prawdę. Co z tego, skoro bycie takim rodzajem artysty nie popłaca, a jeść przecież trzeba. I w ten sposób powstają te potworne „chwilówki”, bestsellery jednego sezonu z posrebrzanymi literami na okładkach i „recenzje” cieni do powiek nr katalogowy 44.

W tym miejscu, zbliżając się nieuchronnie ku końcowym wnioskom, nasuwa się jedno nieśmiertelne zdanie, wypowiadane przez podobnych do mnie zgorzkniałych malkontentów. A właśnie, że nie! Nic (chyba, że ktoś zbuduje wehikuł czasu i będę się mogła przekonać własno-na-ocznie) nie nakłoni mnie do stwierdzenia, że kiedyś było lepiej, że kiedyś żyli prawdziwi artyści, i że kiedyś nikt nie szedł na łatwiznę. Otóż uważam, że w owo nieśmiertelne, idealizowane „Kiedyś” było dokładnie tak samo, tyle że na mniejszą skalę. Artyści zawsze byli wyrobnikami, goniącymi za zleceniem, a pośród nich pałętało się pełno jarmarcznych błaznów, którzy robili oszałamiające kariery, ale z braku telewizji i internetu ich zasięg zamykał się w obrębie miejskiego rynku. W czasach, gdy świat stał się globalną wioską, rzeczy wyglądają tak jak wyglądają, a my wracamy do początkowej metafory z fastfoodem.

Pozostając w tym wojowniczym nastroju, polecam : "Riders on the storm."

1 komentarz:

Magda pisze...

zgadzam sie z tobą w całej rozciagłości!