3.08.2010

Sezon ogórkowy

W oczekiwaniu na „Incepcję” Mr. Nolana, a także na fali „letnich Sylwestrów” organizowanych to tu to tam przez łaknące klientów knajpy, pokusiłam się o niewielkie podsumowanie. Wakacje na półmetku, lato… cóż w naszej strefie klimatycznej właściwie nie wiadomo co z latem, wszystko powinno płynąć spokojnie i leniwie. Ale z dziennikarskiego punktu widzenia trudno mówić o jakimkolwiek tegorocznym sezonie ogórkowym.

Wakacje zaczęły się z hukiem i pompą, czyli wyborami prezydenckimi – istnymi starożytnymi igrzyskami narodu, połączonymi nieledwie z konsumpcją startujących przez dzikie bestie. Następnie były prawdziwe igrzyska, czyli tzw. mundial, który dla wielu zjadaczy chleba starcza za całą kulturę i sztukę i to na całe lata. Z okazji tego wydarzenia i to znacznie silniej niż przy poprzednio wspomnianym, ujawniają się patriotyczne zrywy i nieskomplikowana, chociaż często urocza, twórczość ludowa. Dziennikarze mieli także pełne ręce roboty – proszę w tym miejscu bez obscenicznych skojarzeń – podczas relacji z niefortunnego „tęczowego święta”, kiedy to potwierdziło się, dlaczego osobiście unikam tłumu i na imprezy masowe nie uczęszczam. Natomiast niektórym w naszym własnym grajdole mundialowa walka i współzawodnictwo rzuciło się tak kompletnie na mózg, że aż przeniknęło do życia religijnego. Śledzić tego cyrku nie mam zamiaru, ponieważ mnie żadne krzyże ani ziębią, ani grzeją, podobnie zresztą jak gwiazdy, potrójne szóstki, poczwórne rittbergery oraz hamburgery, o których oglądałam zresztą ostatnio bardzo ciekawy program na Discovery.

W muzyce też się działo, ponieważ na torrentach pojawiła się wreszcie najnowsza płyta Gorillaz, Blur się reaktywowało i ogólnie Massive Attack również dało czadu. Pomimo tych niewątpliwych rewelacji i tak największą popularnością cieszyły się zdjęcia grubej Hanny Montany na Demotywatorach.

Jeśli chodzi o literaturę, to oczywiście wydarzeniem było ukazanie się książki Jurka Owsiaka pt. „Przystanek Woodstock”… Żebyśmy się dobrze rozumieli - ukazanie się jej na przystanku Woodstock było wydarzeniem. Oczywiście.

No a w kinach! W kinach wiadomo: wampiry-nastolatki o powłóczystych spojrzeniach osób opóźnionych umysłowo i kolorowy rozbryzg w postaci Shreka, któremu wróżę zastąpienie niedługo serialowego tasiemca, czyli „Mody na sukces”. Jeżeli producenci będą wystarczająco sprytni, narodzi nam się nowa kategoria, tzw. kinowego filmu odcinkowego, reklamowanego sloganem: „Byłeś na Shreku jako dziecko, teraz przyjdź z własnym!”

Oczywiście w podsumowaniu powyższym zabrakło pewnie jakichś niezmiernie ważnych dla ludzkości wydarzeń, ale przyznam się szczerze, że tak naprawdę nie mam pojęcia o teraźniejszości. Czytam właśnie o Władysławie Jagielle, rzetelnie wyrabiając sobie własne zdanie na temat różnych rzeczy, o których w szkole jakoś nie nauczają. Nie nauczają na przykład o tym, że Wzgórze Lecha w Gnieźnie nosi akurat takie imię nie na cześć panującego nam na Wawelu Zombie, ale na cześć Mieszkowego przodka. Ja to już wiem i dlatego nie porywam się z motyką na burzenie tegoż wzgórza jak wielu postronnych i przekonanych o swojej niezbitej inteligencji, czytelników Gazety.

A mi się akurat dzisiaj podoba ta piosenka: Blur „This is a low”.

1 komentarz:

Nivejka pisze...

Ogórkowo wszędzie. Na blogach, w kulturze i w sztuce. Tylko polityka zdaje się być odporna na leniwy sezon. Nawet premiery kinowe nie są w stanie złagodzić smaku ogórków.
PeeS. podobno, ogórki świetnie smakują z modem. Musze spróbować. Może nareszcie "Zmierzch" będzie zjadliwy;)