21.04.2010

Anioły z pancernymi skrzydłami, czyli Legion Bzdur

Piosenka dedykowana Barowi Mlecznemu

SŁOWEM WSTĘPU

26 milionów dolarów – tyle pieniędzy nie dostaną głodujące w Afryce dzieci, dzięki twórcom filmu „Legion” (to tylko budżet filmu, nie licząc wpływów za bilety i innych kosztów). A właśnie w ten sposób należałoby wydać te dolary, aby był z nich jakikolwiek pożytek. I od razu mówię: nie zgadzam się z głosami, że film jest tak słaby, że aż należy go obejrzeć. Nie, zaprawdę powiadam Wam, film nawet nie jest tak wystarczająco słaby.

O CO CHODZI

Z jednej strony fabuła jest prosta jak budowa ołówka. Z drugiej, właściwie nie wiadomo, o co chodzi. Niejaki archanioł Michał ląduje na ziemi, po czym kradnie policyjny wóz, wcześniej obcinając sobie skrzydła kozikiem do obierania ziemniaków. Po czym odjeżdża radiowozem (sic!) w siną dal, poprzez ulice, na których w malowniczy sposób gaśnie światło (sic two!!). W tym momencie następuje przeskok akcji i widzimy bar mleczny, stojący na rozległej pustyni. W barze przebywa kilka indywiduów, których poznajemy w treściwych, krótkich scenkach rodzajowych (charakterystyka postaci niżej). Sielankę problemów dnia codziennego przerywa na początek brak telewizji i radia oraz telefonu, co – jak wiadomo – jest oznaką końca świata. Bohaterowie łudzą się jednak do samego końca, czyli do pojawienia się Gibkiej Staruszki. Od tego momentu kończy się gadanie, a zaczyna zabijanie.

Pod bar mleczny ściągają hordy opętanych, nazywanych Zarażonymi, które kierują się zasadą, że przewaga liczebna jest lepsza od inteligencji. Bohaterowie nie mają pojęcia, co się dzieje, do momentu pojawienia się archanioła Michała, który wyjaśnia im, że to po prostu koniec świata i że nie ma się czym przejmować, ponieważ on to już nie raz widział. Informuje także wszystkich zebranych, że trzeba chronić dziecko, ponieważ ono jest nadzieją dla ludzkości (sic again!). Malownicze rozwalanki przerywane są dla równowagi pogaduszkami natury filozoficznej, aby zadowolić także bardziej wymagającego widza, który mógł pomylić sale kinowe i zamiast na Woody Allena, trafić tu. Finałowe walki ciągną się chyba coś z pół godziny, co pięć minut wydaje się przy tym, że to już naprawdę koniec. „Naprawdę koniec”, nie jest jednak tak naprawdę końcem, ponieważ – jak pamiętamy – dziecko ma przynieść nadzieję ludzkości, a twórcy filmu liczą niewątpliwie na zrobienie kontynuacji.

POSTACI/E

Jak na film o tematyce „biblijnej” przystało, bohaterowie stanowią przekrój społeczeństwa, co pozwala widzom zbliżyć się do fabuły, a nawet utożsamić. W dodatku scenarzyści postarali się, by każdy z nich miał „jakąś swoją historię”, chociaż nie czarujmy się – w większości stanowią jedynie „mięso armatnie”.

# Właściciel baru mlecznego, niejaki Bob (znowu!) Hanson, grany brawurowo i rewelacyjnie przez Dennis’a Quaid’a, to stetryczały, złośliwy malkontent z przetłuszczoną grzywką a’la emo. Trzyma się dzielnie w roli, mimo ewidentnych potknięć scenariuszowych i lawiruje zgrabnie między rafami niekonsekwencji i ewidentnej głupoty twórców.

# Synem Bob’a jest – sądząc po minie – niedorozwinięty umysłowo, mężczyzno-chłopak o wdzięcznym imieniu Jeep (Lucas Black, znany z udziału w filmie „Tokyo Drift”). Jeep podobno doświadcza wizji przyszłości, ale motyw ten jest chyba wprowadzony przez scenarzystów, aby jakoś usprawiedliwić jełopowatość Jeep’a. Uważam, że dużą zaletą tej postaci jest nieślinienie się.

# Cały szum w filmie spowodowany jest przez Panienkę w Ciąży, której to dziecko ma być nadzieją ludzkości. Panienka w Ciąży (Adrianne Palicki – czyżby rodaczka?) to blond piękność z wdzięcznymi loczkami dookoła cherubinkowej buzi. I tu mniej więcej podobieństwo do Boskiej się kończy, ponieważ Panienka dziewicą chyba nie była nigdy, w dodatku się wyraża, ma męskie imię i podtruwa Nadzieję Ludzkości papierosami. Podejrzewam, że również pluje klientom do szarlotki.

# Na wspomnienie zasługuje Jednoręki Afroamerykanin (Charles S. Dutton), który odgrywa w „Legionie” dokładnie taką samą rolę jak w „Alienie 3”. Oto nasz nieodżałowany „kaznodzieja dla plebsu” powrócił z Fioriny 161 i osiadł w barze mlecznym, gdzie może dalej prowadzić swoją misyjną działalność. Że niby zginął w walce z Obcym? Ależ skąd! Przecież widzicie, że stracił wtedy tylko rękę! Tu co prawda traci kawałek pleców, ale myślę, że to nie będzie dla niego żadną przeszkodą w głoszeniu Dobrej Nowiny.

# Archanioła zostawiłam sobie na koniec nie bez przyczyny. Paul Bettany zdaje się rozkręcać w miarę trwania filmu i jakby usadawiać w roli, przez co dopiero pod koniec filmu zaczynamy go w ogóle dostrzegać na ekranie. Oprócz kaskaderskich popisów, latania, wyrywania oponentom broni i udzielania moralnego wsparcia niewiele można o nim powiedzieć. Widać, że się stara przekonać widza, że to wszystko na serio. Tylko, czy nie jest to Syzyfowa praca na źle skleconym ugorze? Dla mnie pozostanie to więc podwójnie dramatyczna postać.

# Na resztę obsady szkoda mi własnego, jak i Waszego czasu. Dość powiedzieć, że są tylko po to, aby spektakularnie umrzeć.

KTO KRADNIE JEST GENIUSZEM

W tym przypadku sklejenie filmu ze scen i dialogów zerżniętych z innych obrazów nie daje dobrego efektu. Nie wydaje się „mrugnięciem okiem do widza”, tylko zwyczajną odtwórczą zrzynką. Już pierwsza sekwencja składa się z dziwnie znajomych scen, a im dalej w las, tym więcej drzew. Czy to nie „Terminator”, „Constantine”, „Robocop”, „Alien”, „Jezus z Nazaretu”, „Armia Boga”, „Siódma Pieczęć”, wszelkie Zombie, że o broszurach antyaborcyjnych nie wspominając? Szczególnie obficie scenarzyści „Legionu” zdają się czerpać z „Terminatora”. Scena z archaniołem wleczonym za samochodem wygląda znajomo? O, yeah!

Film nie zachęca niczym, ani efektami specjalnymi, ani scenami walk i strzelanin, ani nawet nie zadowoli obrazoburczą fabułą wojujących satanistów. Moja osobista rada: nawet nie oglądajcie.

PUNKTACJA:

1 pastylka prozaku za niespodziewane włączenie się rosyjskiego dubbingu.

3 łyżki benecolu dla: Gibkiej Staruszki, Żółtego Lodziarza oraz Dziecka Bez Kciuków.

"Legion"; reżyseria Scott Stewart; scenariusz Peter Schink, Scott Stewart; zdjęcia John Lindley; muzyka John Frizzell; czas trwania: 100 min.

trailer - zobacz, jeżeli już koniecznie musisz.

Brak komentarzy: