24.06.2010

Istota... złego scenariusza

Piosenka, która powinna się znaleźć na oficjalnym soundtracku: Czerwone i Bure.

Jakiś czas temu opisywałam film Legion, jako dzieło wybitnie sknocone. Otóż kina ostatnio oferują nam coś, co głupotę, płyciznę i radosny brak logiki wyniosło na wyżyny sztuki. Jak na razie, Splice (polski tytuł Istota) jest dla mnie najgorszym filmem wszechczasów, wyprzedzając w rankingu nie tylko Legion, ale nawet zasłużony dla gatunku Zły skręt. Więc jeżeli mieliście się zamiar wybrać do kina, zachęceni kłamliwym i oszukańczym trailerem – gorąco odradzam. Już lepiej pójść do kościoła i pomodlić się o cudowne odnalezienie się mózgu dla scenarzystów.

PRÓBA STRESZCZENIA FABUŁY:
Od razu ostrzegam, że zawierać będzie „spojlery”, ponieważ tylko wyjawiając całą prawdę, można udowodnić, że na Splice nie warto zawiesić oka.
Pierwsze pół godziny nie zapowiada się źle. Widzimy firmę o wdzięcznej nazwie NERD i pracujących w niej naukowców. Dwójka z nich, czyli główni bohaterowie to Clive (Adrien Brody) i Elsa (Sarah Polley). Ich praca polega na krzyżowaniu ze sobą genów różnych zwierząt, w wyniku czego otrzymują całkowicie nowy organizm, posiadający antidotum na szereg trapiących ludzkość chorób. Ostatecznym sukcesem na tym polu byłoby dołożenie do tej mieszanki genów człowieka, ale tu już pracodawcy naukowców mówią zdecydowane „Nie!”. Nie zrażeni tym naukowcy, pokazują faka moralności, etyce i innym tego typu hasłom i oczywiście krzyżują. Na początku im nie wychodzi, więc Elsa się poświęca dla dobra ludzkości i pluje w probówkę. Ku zaskoczeniu wszystkich (tylko nie widzów), jej DNA okazuje się być idealne, w wyniku czego rodzi się tytułowe Splice.
Tytułowe Splice zostaje „ochrzczone” wiele mówiącym imieniem Dren (jakby ktoś się nie domyślił, jest to nazwa firmy, czytana od tyłu) i rośnie sobie, ukrywane przez dwójkę naukowców w Domu Na Uboczu. I tak sobie rośnie, upodabniając się coraz bardziej do człowieka, tyle że posiadając ogon z kolcem jadowym, skrzydła oraz skrzela i wydając odgłosy gołębia, tudzież mordowanego kreta. A tymczasem naukowcy kłócą się między sobą, kłócą się z rodziną i współpracownikami, spółkują – obowiązkowo podglądani przez Dren oraz co pięć minut zmieniają swoje nastawienie do tematu. A to chcą eksperyment utopić w wannie (niestety nic z tego! Skrzela!), tudzież rozwalić łysy łeb kijem bejsbolowym – a to znowu zapewniają o dozgonnej miłości i podglądają za pomocą ukrytej kamery; zabierają kotka, po czym oddają kotka, by chwilę później rzeźnickim sposobem odciąć rzeczony ogon z kolcem jadowym - tylko po co do tej operacji szarpać na dziewczynie ubranie? – wiedzą chyba tylko notoryczni onaniści.
Ale najlepsze jest ciągle przed nami. Otóż Dren rośnie szybko i wkrótce zamienia się w dziewczynę o… mówiąc delikatnie – dziwacznej urodzie, z ponętnymi cycuszkami i całą tą wiadomą resztą. Nic więc dziwnego (oczywiście, że jest to dziwne, żeby nie powiedzieć chore!), że wraz z Clive’m zaczynają się wkrótce tarzać po podłodze bez ubrań. Całe to tarzanie przyłapuje Elsa, dla której jest to bardzo potężny cios, ponieważ z Clive’m łączyła ją piękna i idealna miłość. Cios jest tak potężny, że po niecałych pięciu minutach rozmowy, Elsa wybacza Clive’owi tarzanie się po podłodze z genetycznym eksperymentem własnego wyrobu. A co tam, nie bądźmy małostkowymi rasistami! Tak więc nasi niezłomni bohaterowie wybaczają sobie i wracają do Dren, która okazała się w międzyczasie zejść. Nie na długo jednak! ponieważ już po kilku minutach wygrzebuje się z grobu jako dwumetrowy, chociaż ciągle łysy jak kolano… Dren płci męskiej! W tym momencie następuje ganianie się bohaterów dookoła Domu Na Uboczu, Dren płci męskiej tarza się teraz z kolei z Elsą, po czym zostaje ostatecznie uśmiercony(a), do grobu zabierając również Clive’a. Elsa natomiast w wyniku tarzania się, zachodzi w ciążę i to jest koniec filmu, chociaż mam podejrzenia, że może nawet w tej chwili, w jakimś podziemu wytwórni filmowej, montażyści smażą właśnie Splice 2.

KOŃCOWE WTF:

Film jest reklamowany hasłami typu: „Tak kończą się zabawy w Boga ludzkim DNA” (Filmweb) i, że ludzie są gorsi od stworzonych przez siebie potworów (Filmweb także). Otóż tak, jest to prawda, tyle, że akurat te górnolotne wypowiedzi nijak się mają do oferowanego nam gniotu. Postacie są tak nieprawdziwe jak cała fabuła filmu; ich motywy tak pokrętne i nielogiczne, że z pewnością nie dotyczą wykształconych, dorosłych ludzi, a „zabawa w Boga” ogranicza się tylko do stworzenia nowego organizmu po to, żeby z nim uprawiać sex z pogranicza zoofilii, nekrofilii i kazirodztwa.

Ale tak naprawdę wszystkie te wyżej wymienione rzeczy nie czynią ze Splice najgorszego filmu wszechczasów. Najgorsze jest to, że reżyserowi udało się zniszczyć całkiem niezły pomysł, przerabiając go na wyrób telenowelopodobny, gdzie wszyscy ze wszystkimi i to na dodatek po zmianie płci. Adrien Brody i Sarah Polley miotają się od jednej uczuciowej pozy do drugiej jak sami wielcy gatunku, czyli Rich i Brook, a cudownie niefrasobliwe Splice wywija między nimi swoim fikuśnym ogonkiem.

Zaprawdę powiadam Wam, zamiast do kina, wybierzcie się na spacer, wyprowadźcie kota, nawet – idźcie do kościoła. Wszystko będzie bardziej pożyteczne, niż oglądanie Splice.

PUNKTACJA:

0,5 pastylki Prozaku za te pierwsze, niezłe pół godziny

i roczny zapas oleju rycynowego... jak nie wiecie na co, to poszukajcie we własnym zakresie.

Kłamliwy trailer: tutaj.

Splice; reżyseria: Vincenzo Natali; scenariusz: Vincenzo Natali, Antoinette Terry Bryant; rok produkcji: 2009; czas trwania: za długi!

Brak komentarzy: